top of page

WATAHA

AUTOR: Tomasz Siwiec

I WYDANIE ORYGINALNE:

2017, Phantom Books Horror, Szczecinek., 110 str.

 

 

I WYDANIE POLSKIE:

Jak Obok

 

     

       

    

     „W małopolskich lasach, dla zabawy, zostaje zabita locha wraz z młodymi. Na czele watahy staje młody samiec. Wraz z resztą stada rozpoczyna polowanie na ludzi. W jednym z niewielkich miasteczek dochodzi do masakry mieszkańców. Tymczasem nieopodal rozpoczynają się przygotowania do corocznej Drogi Krzyżowej, na którą przybędą tysiące wiernych. Zło nadejdzie z lasu! (opis z okładki)”.

     Rzecz jest dość krótka, więc nie będę zbyt bardzo rozwlekał tego, co mam na jej temat do powiedzenia. Zwłaszcza, że przy tak krótkich utworach dość łatwo przyspojlerować. Po pierwsze trzeba zauważyć, że nie może być mowy o żadnym zaskoczeniu. Charakter serii wydawniczej „Phantom Books Horror” oraz wcześniejsza twórczość autora zwiastowały co może na nas czekać w „Watasze”. Jest więc plugawo, krwawo i obrazoburczo.

       Zacznę od tego co postrzegam jako minusy. Książka absolutnie nie jest dla każdego. Nie każdy bowiem jest w stanie znieść aż takie natężenie rzeczy, które wymieniłem wcześniej. Mnie akurat z grubsza nie wiele jest w stanie ruszyć, ale nie przepadam za epatowaniem cierpieniem dzieci. Jest tu tego dość sporo.

      Po drugie – „Wataha” nie ma głównych bohaterów. Każdy rozdział rodzi nowe postacie, które później z kolei w mniej lub bardziej efektowny sposób dokonują swego żywota spotykając się z głównym zbiorowym bohaterem książki – czyli dzikami. Nie mamy tu zatem czasu by do kogokolwiek się przyzwyczaić i drżeć o jego losy.

     Więcej minusów - zważywszy na specyfikę „animal attack” - raczej nie ma sensu wyszukiwać. Sam autor doskonale wie po jakim terenie się porusza, spodziewając się we wstępie takiego uznania od czytelnika, jakim cieszą się „jednogwiazdkowe ŚLIMAKI”. Przejdźmy zatem do plusów.

     Biorąc pod uwagę, jak wielkie męczarnie przeżywałem wracając po latach do cyklu „Kraby” Guy'a N. Smitha, muszę przyznać, że lektura „Watahy” była dla mnie doświadczeniem znacznie przyjemniejszym. Dość powiedzieć, że książeczkę (zdrobnienie z uwagi na niewielką objętość) naprawdę przeczytałem jednym tchem, ani razu nie sprawdzając, jaki dystans dzieli mnie od mety. Jest to więc po prostu dobre „czytadło” i dobra rozrywka (no może pomijając te fragmenty, o których wspomniałem w minusach). Warto zauważyć, że gdzieś w tle hardcorowego horroru znalazło się też miejsce na niezbyt zakamuflowaną satyrę polityczno- obyczajową. Autor oprócz tego że w sprawny sposób opisuje równie sprawne działania dzików, jawi się nam zatem także jako bystry obserwator otaczającej nas wszystkich rzeczywistości, nie kryjący tego, co mu się w niej nie podoba, co uważa za obłudne. Być może właśnie także mnogość nawiązań do znanych nam realiów sprawia, że „Watahę” czyta się tak szybko.

      Koniec końców książkę uważam za dobrą. Z całą pewnością nie zniechęci mnie do sięgnięcia po kolejne pozycje z serii „Phantom Books Horror” oraz po dodruk „Pełzającej śmierci”. Tymczasem jednak odkładam na bok „Nienasyconego II” i sięgam po piąty tom „Mrocznej Wieży” Kinga. Tytuły ze starego, czy też nowego „Phantoma” trzeba sobie bowiem dawkować stopniowo, by smakowały najlepiej.

 

 

bottom of page