

RAFA
Po obejrzeniu „Black Water” dość przypadkowo poszedłem za ciosem i obejrzałem kolejny film w reżyserii Andrew Trauckiego - „Rafę” (The Reef). No i nie da się ukryć, że dzieła te są bliźniaczo podobne. Tyle tylko, że w miejsce olbrzymiego krokodyla różańcowego mamy tu olbrzymiego żarłacza białego no i o jedną osobę do schrupania dla drapieżnika więcej. Czwórka przyjaciół (Na którą składa się jedna para i jedna eks-para) wraz z jeszcze jedną osobą wyruszają na rejs jachtem. Bajeczne podwodne widoki w trakcie nurkowania, dobra zabawa na pokładzie – jednym słowem sielanka. Wszystko jednak dość szybko się zmienia, gdyż łódź zahacza o jakiegoś koralowca na rafie i wywraca się do góry dnem (podobnie jak motorówka w „Black Water” po zderzeniu z krokodylem). Czworo przyjaciół ratunku upatruje w dotarciu wpław do najbliższego lądu (przy wsparciu połamanych desek surfingowych). Ten piąty zostaje na łodzi. Za dziarsko płynącymi chłopakami i dziewczynami zaczyna podążać ogromny żarłacz biały. Wodę wokół przewróconej łódki również przecina złowroga rekinia płetwa. I jak to głosiło jedno z haseł promujących film - „szczęśliwi ci, którzy utoną pierwsi...”
Znów – dokładnie tak samo jak w przypadku „Black Water” - film reklamowany był jako oparty na prawdziwych wydarzeniach – tym razem z 1983 roku. Tego chwytu ja tak do końca nie kupuję, gdyż tak po prawdzie, to o każdym filmie w którym mamy rekina i ofiarę możemy powiedzieć, że jest luźno oparty na rzeczywistej historii. Tak się bowiem składa, że rekiny rzeczywiście czasem przyczyniają się do śmierci ludzi. Nie oznacza to jednak, że każdy film obrazujący podobne wydarzenia jest filmem opartym na faktach. Podobnie zresztą jak nie każdy kryminał jest takim filmem, choć w rzeczywistości ludzie bardzo często mordują się nawzajem. Rekinich filmów opartych naprawdę na faktach jest niewiele („12 Days of Terror”, „Mission of the Shark [...]”). Podobnie jak w filmie Trauckiego o krokodylu, tak i w filmie o rekinie (rekinach) posłużono się głównie ujęciami prawdziwych okazów. No i to widać, to się chwali. Tyle tylko, że bodaj najciekawszą z całego filmu i budzącą największe napięcie jest scena, w której ewidentnie posłużono się efektami specjalnymi. Która? Odgadnijcie sami. Cóż, żeby wypowiedzieć się o filmie jak najdokładniej, a jednocześnie nie ględzić już zbyt długo, należałoby chyba stwierdzić, że film jest idealną wypadkową połączenia wielokrotnie wspominanego już w tym tekście „Black Water” z „Open Water”. Miejmy nadzieję że po krokodylu i rekinie Traucki zaspokoił już swoje ambicje i jednym z jego kolejnych filmów nie będzie dajmy na to dzieło o piątce osób szukających schronienia na dachu autobusu przed wygłodniałym lwem.
Gra aktorska w „The Reef” jest jak najbardziej zadowalająca. Podobnie zdjęcia i muzyka. Mamy tu też przepiękne plenery i fantastyczne zdjęcia podwodne. Wszystko to powoduje, że możemy tylko pozazdrościć Australijczykom tego, jakie dzieła dotuje ich rząd (zwłaszcza mając na względzie to, jakie filmowe przedsięwzięcia dotują, bądź obejmują patronatami nasze organy władzy publicznej). Niestety, ze względu na niesamowitą wręcz wtórność dzieła (tym bardziej niewybaczalną, z uwagi na to, że jest to wtórność wobec swojego własnego filmu) nie mogę dziełu Trauckiego przyznać oceny dobrej. Daję zatem dostateczny plus.

Damian Walshe-Howling (Luke); Gyton Grantley (Matt); Adrienne Pickering (Suzie); Zoe Naylor (Kate); Kieran Darcy-Smith (Warren); Mark Simpson (Shane).
Reżyseria: Andrew Traucki;
Scenariusz: Andrew Traucki, James M. Vernon;
Muzyka: Rafaele May;
Zdjęcia: Daniel Ardilley.
AUS,2010 (2011), 94 min
Produkcja: Michael Baskin, Richard Goldberg, Richard S. Guardian, Janine Pearce, Michael Robertson, Tiare Tomaszewski, Dean Toovey, Andrew Traucki / Lightning Entertainment, Screen Australia, Screen NSW, ProdigyMovies, Mysterious Light.

