KLUB POTWORÓW
R. Chetwynd – Hayes (John Carradine), pisarz poczytnych powieści grozy, wśród nich tej, która posłużyła za kanwę do scenariusza omawianego filmu, podczas wieczornego spaceru zostaje ugryziony w szyję przez wampira Eramusa (Vincent Price). Na szczęście okazuje się, że wampir jest zagorzałym fanem pisarza i w zamian za konsumpcję tak znamienitej krwi, zabiera go do swojego ulubionego lokalu. Lokal ten to niezwykle ekskluzywne miejsce, w którym spotykają się jedynie członkowie Klubu Potworów, którzy mogą ewentualnie do lokalu wprowadzić zaproszonych przez siebie gości. Dość powiedzieć, że jego prezesem jest wilkołak, a na scenie możemy obserwować striptizerkę rozbierającą się do samych kości.
Przy szklance krwi oraz soku pomidorowego (pitego dla niepoznaki przez pisarza) para świeżo upieczonych przyjaciół spędza mile wieczór, który wampir urozmaica dodatkowo przedstawieniem poszczególnych gatunków zrzeszonych w „Klubie Potworów” oraz snuciem opowieści o przedstawicielach co ciekawszych z nich.
Pierwsza opowieść dotyczy „Shadmocka” – w zależności od rodzaju polskiego tłumaczenia występującego w nim jako „Kunduch”, „Wilduch” lub „Wilkul”, toczącego samotny żywot w gmachu ogromnego zamczyska. O „Kunduchu” jako stworze dowiadujemy się na początku jedynie tyle, że jego gwizd ma niewyobrażalne dla zwykłego człowieka konsekwencje. Do wspomnianego zamku zawita znajdująca się w kłopotach finansowych Angela, która za namową swego chłopaka chce podjąć tu pracę jako pomoc przy katalogowaniu zbiorów antykwarycznych, a przy okazji (również za namową narzeczonego) skraść co cenniejsze z nich. Sympatyczny skądinąd kunduch zakochuje się w dziewczynie, a po pewnym czasie postanawia się jej oświadczyć. Niezbyt przystojny adorator początkowo wywołuje w dziewczynie jedynie obrzydzenie, z czasem współczucie, ale (zgadnijcie za czyją namową?) na koniec podejmuje się ona zagrać w grze na uczuciach kunducha. Kiedy na przyjęciu zaręczynowym, wychodzą na jaw faktyczne zamiary dziewczyny, ośmieszony przed członkami swojej rodziny (wszyscy występują w maskach na twarzach) i cierpiący z powodu odrzucenia kunduch pokaże nam, dlaczego należy unikać jego gwizdu.
Drugą opowieść opowiada natomiast wampir i producent filmowy w jednej postaci- Lintom Busotsky (imię i nazwisko to anagramy imienia i nazwiska autentycznego producenta filmu – Miltona Subotskyego. Może to przejaw lekkiej megalomanii, aczkolwiek oryginalny. Opowieść jest jednocześnie przedpremierowym pokazem najnowszego dzieła producenta. Dzieła o wątkach autobiograficznych. Jako, że do czynienia mamy z wampirem, nie przedstawiano rodowodu tego stworzenia ani nie rozprawiano o jego atrybutach, lecz nowelkę potraktowano w sposób typowo humorystyczny. Młody Lintom cierpi z powodu znikomych kontaktów z ojcem, który śpi w dzień a w nocy wychodzi do pracy, by jak to sam mówi realizować się w „nocnej branży spożywczej”. Na trop ojca wpada „B- Squad”- profesjonalna ekipa tropiąca wampiry po całej Europie. W tym segmencie filmu mamy do czynienia z najmniejszą ilością grozy, ale z pewnością z najciekawszą obsadą – mamy tu wielce zasłużonego dla horroru Donalda Pleasence w roli dowódcy szwadronu oraz dziewczynę Bonda – Britt Ekland w roli matki Busotskyego.
Wreszcie przy ostatniej opowieści do głosu ponownie powraca Eramus, by przedstawić nam „Humghoula”, czyli mieszankę człowieka i ghoula. I w zasadzie o ghoulach – jak mówi Eramus – najniżej stojących w hierarchii potworach opowiada ostatni segment filmu. Reżyser filmowych horrorów trafia w poszukiwaniu wymarzonej lokalizacji dla swojego kolejnego dzieła do nieco oddalonej od głównych dróg miejscowości Loughville (doświadczenie każe nam ponownie dopatrywać się anagramu). Wydaje się, iż jest to perfekcyjne miejsce do nakręcenia horroru. Szczęście reżysera przeradza się w niepewność po pierwszym kontakcie z mieszkańcami wioski, a po kolejnych nacechowanych coraz większą dozą agresywności – w autentyczny niepokój. Kiedy mężczyzna spotka tajemniczą Lunę – młodziutką mieszkankę wioski dowie się, że i ona (choć jest w połowie człowiekiem – humghoulem ) jak i inni mieszkańcy, żywność i odzienie uzyskują z „pudełek”. Pudełka te są drewniane i wykopywane z ziemi. Od tej chwili wie już, że znalazł się w tarapatach większych niż myślał. Spróbuje jednak wraz z dziewczyną podjąć próbę ucieczki, z tej niezbyt sympatycznej okolicy.
„Monster Club” to z hołd złożony starym produkcjom z lat 50 – 70, rodem z wytwórni „Hammer” czy „Amicus”. To w połączeniu z niepowtarzalnym klimatem lat 80 tych, daje nam wyjątkowo strawną filmową ucztę. Całość nakręcona jest ze sporą dawką brytyjskiego humoru, widocznego przede wszystkim w drugiej części filmu i w historii wampira i pisarza będącej spoiwem całego filmu. Ze swych ról znakomicie wywiązali się Vincent Price i John Carradine. Oglądając ich na ekranie z nostalgią wspominamy pewną epokę w historii kina , która przeszła już niestety do historii. Co ciekawe, Vincent Price, kolejny po Donaldzie Pleasence pojawiający się w filmie weteran kina grozy, zdawałoby się spełniający wszelkie fizyczne wymagania do odtwarzania roli wampira, po raz pierwszy pojawia się w filmie fabularnym w takiej kreacji. A i to przypadkowo, gdyż od udziału w projekcie w ostatniej chwili odstąpił Christopher Lee. Od strony technicznej filmowi nie można zbyt wiele zarzucić. Wiele kontrowersji wywołują wstawki muzyczne wypełniające przerywniki, a wykonywane przez zespoły rockowo – popowe – między innymi „UB40” oraz „ Pretty Things”. Wg mnie idealnie wpasowują się w konwencję filmu, a kawałki „Monster Club”, czy „Sucker Boy” dość łatwo wpadają w ucho. Nie da się ukryć że film jest również troszkę nierówny, jak dla mnie zdecydowanie najlepszą jego częścią jest część poświęcona ghoulom - posiada fantastyczny klimat i jako jedyna tak naprawdę potrafi przestraszyć. Jest to jednak rzecz gustu: innym być może bardziej spodoba się zmierzająca w stronę melodramatu opowieść pierwsza , a innym nie roszcząca sobie pretensji do niczego więcej niż rozśmieszania część druga. Wszystkie w każdym razie nie schodzą poniżej solidnego poziomu.
Film zwieńczony jest dość patetycznym przesłaniem, i przyjęciem w poczet członków klubu przedstawiciela rasy ludzkiej, jako największego z istniejących potworów. Brzmi może nieco naiwnie i nazbyt wychowawczo, ale po pierwsze – mądrych morałów nigdy dosyć, a po drugie – czyż ludzie przedstawieni w filmie (a przynajmniej w dwóch jego pierwszych nowelach) naprawdę nie są dużo potworniejsi od potworów? Dobry film, choć przesycony kiczowatością lat 80 tych, nakręcony również z dobrym smakiem, o co dzisiaj coraz trudniej. Niesłusznie niedoceniany.
Vincent Price (Eramus); Donald Pleasence (Pickering, Szef szwadronu „B”); John Carradine (R. Chetwynd- Hayes, pisarz); Stuart Whitman (Sam, reżyser); Richard Johnson (Ojciec Busotskyego); Barbara Kellerman (Angela); Britt Ekland (Matka Busotskyego); Simon Ward (George, chłopak Angeli); Anthony Valentine (Mooney); Patrick Magee (Karczmarz, ojciec Luny), Anthony Steel (Lintom Busotsky); Fran Fullenwider (Piękność); Roger Sloman (Sekretarz klubu, wilkołak); James Laurenson (Raven, kunduch); Geoffrey Bayldon (Psychiatra); Warren Saire (Młody Lintom Busotsky); Neil McCarthy (Watson, członek Szwadronu „B”); Lesley Dunlop (Luna, humghoul); The Viewers (zespół); B.A. Robertson (Piosenkarz); Night (zespół); The Pretty Things (zespół); UB40 (zespół); Suzanna Willis (Striptizerka); Phil May (Wokalista „Pretty Things”); Dick Taylor (Gitarzysta „Pretty Things”); Chris Thompson (Wokalista „Night”); Sean Barry- Weske (Ghoul); Prentis Hancock (Policjant); Liz Smith (Mieszkaniec wioski).
GBR, 1981, 104 min
Produkcja: Milton Subotsky, Ron Fry, Bernard J. Kingham / Chips Productions, Sword & Sorcery, ITC Enterntainment Group.
Reżyseria: Roy Ward Baker
Scenariusz: Edward Abraham, Valerie Abraham, Richard Chetwynd- Hayes (pierwowzór)
Muzyka: Douglas Gamley, John Georgiadis, Alan Hawkshaw
Zdjęcia: Peter Jessop