MANITOU, The
I WYDANIE ORYGINALNE:
1975, Neville Spearman, London, UK
1976, Pinnacle, USA (ze zmienionym zakończeniem)
I WYDANIE POLSKIE:
1989, AMBER, Warszawa
TŁUMACZENIE:
Piotr W. Cholewa
OPRAWA: Miękka
RECENZOWANE WYDANIE:
Jak Wyżej
„Manitou” to pierwsza książka Grahama Mastertona. Nazwijcie to szczęściem debiutanta lub jak chcecie inaczej, ale gros czytelników twierdzi, że jest to zarazem jego najlepsze dzieło. Moja opinia nie odbiega od tego stanowiska zbyt daleko (a jak daleko? Zapraszam do lektury recenzji innych tytułów Mastertona). Z całą pewnością mam do tej książki pewien sentyment. Był to bodaj pierwszy książkowy horror jaki wpadł mi w ręce w czasach podstawówki. Co prawda pierwszym jaki przeczytałem w całości był „Carnosaur” Harry’ego A. Knight’a, niemniej jednak złowroga gęba z polskiego wydania „Manitou” straszyła mnie z półki trochę wcześniej – dość skutecznie, bowiem do lektury zasiadłem i skończyłem ją czytać już jako dorosły człowiek. Do rzeczy jednak: Harry Erskine to medium – szarlatan. Rozmawiając z duchami zmarłych mężów, przewidując przyszłość i dokonując innych mniej lub bardziej spektakularnych czynności okultystycznych – bez żadnych skrupułów opróżnia kieszenie majętnych klientek, wiodąc dzięki temu dostatnie i szczęśliwe życie. Niespodziewanie jego losy krzyżują się z losami młodej dziewczyny, której na karku rośnie w zastraszającym tempie niezidentyfikowana narośl. Sprawa staje się jeszcze bardziej tajemnicza, kiedy po konsultacjach medycznych okazuje się, iż rzeczona narośl posiada wszelkie cechy charakterystyczne dla poprawnie rozwijającego się – aczkolwiek nadnaturalnie szybko – płodu ludzkiego. Kiedy dodatkowo okazuje się, że z płodu zrodzić się ma (a w zasadzie odrodzić) jeden z najpotężniejszych XVII- wiecznych indiańskich szamanów – niejaki Misquamacus (żądny krwi bladych twarzy z uwagi na krzywdy doznane przez jego lud ), nasz Harry odnajduje w swoim sercu nietknięte dotąd pokłady empatii i przy pomocy współczesnego indiańskiego szamana – Śpiewającej Skały spieszy na ratunek nie tylko nieszczęśliwemu dziewczęciu, ale jak i później ma się okazać – całemu Nowemu Jorkowi. Ba, całej Ameryce!, Ba całej cywilizacji białego człowieka a może nawet i całemu światu!
Historyjka nawet zgrabna, zamknięta w ramy dość krótkiej powieści. Trudno, żeby było inaczej, skoro sam autor przyznał się do jej napisania w okresie dwóch tygodni1. Dzieło charakteryzuje się dość ciekawym klimatem – mamy tu do czynienia z posępnym zimnym nowojorskim szpitalem, a później klimat w dosłownym znaczeniu staje się jeszcze bardziej mroźny za sprawą indiańskich czarów. Co dość rzadkie u Mastertona, naszą sympatię bądź antypatie budzą również bohaterowie. Harry Erskine to zapewne jedna z najciekawszych postaci wykreowanych przez autora. Recz czyta się w miarę szybko i bezboleśnie. Moim skromnym zdaniem – Masterton już po tej książce w znaczny sposób się nie rozwinął, stając się niejako niewolnikiem tematyki debiutu (walka z pradawnym złem pochodzącym z rozmaitych kręgów kulturowych) oraz wypracowanych w nim schematów (na tle innych jego powieści Manitou i tak jawi się dość oryginalnie). Dwie rzeczy, które do mnie nie trafiają: Po pierwsze – potężny Misquamacus, nosiciel zemsty milionów istnień rdzennych mieszkańców Ameryki odradza się jako rosły mężczyzna z potężnymi ramionami, potężną klatką piersiową i… króciutkimi nóżkami ponieważ nie był odporny na naświetlanie z badań prenatalnych? No proszę Was.. Cały czar pryska przy opisie tych kończyn. Po drugie: Masterton sam wskazywał, że fascynuje go ukazywanie oblicz zła z pradawnych wierzeń w konfrontacji z dzisiejszym światem2. Wszystko w porządku, ale ciągłe brednie o tym że każda rzecz na świecie ma swojego „Manitou”, każdy kamień, roślina, wytwór rąk ludzkich powodują lekkie niestrawności a już walka „Manitou” potężnego szamana z „Manitou” szpitalnego komputera? No proszę Was … ku..a! A piszę to jako wielki miłośnik kultury i historii Indian – zwłaszcza tych północnoamerykańskich.
Mimo tych – być może w mojej jedynie opinii – niedociągnięć, powieść dobra. Nieprzypadkowo jedyny utwór Mastertona, który został przeniesiony na wielki ekran.
1 Fangoria # 82, s. 54.
2 Fangoria # 82, s. 53.




