WIELKA KSIĘGA POTWORÓW - TOM I
AUTOR: Stephen Jones (red.)
I WYDANIE ORYGINALNE:
2007, Running Press, Philadelphia, USA, oprawa miękka
608 str.,
I WYDANIE POLSKIE:
2010, Fabryka Słów, Lublin Oprawa miękka, 378 str. (tom i)
TŁUMACZENIE:
Ilona Romanowska
RECENZOWANE WYDANIE:
Jak wyżej
„Potwory. W naszym do cna racjonalnym świecie, między domem, pracą a pobliskim centrum handlowym, nie ma już dla nich miejsca. Ale one istnieją. Wciąż są władcami mrocznych zakamarków świata. Czają się. Ich potworne oczy śledzą każdy nasz krok... Potwory. Czyhają w ciemności...” [z okładki książki].
Dlaczego jestem zadowolony, że posiadam tom I „Wielkiej Księgi Potworów” w swojej kolekcji? Zacznę pewnie od najmniej istotnego – jak to najczęściej bywa w wypadku „Fabryki Słów” - jest to książka bardzo ciekawie wydana. Świetnie prezentuje się w biblioteczce. Wspaniała okładka w jawny sposób odwołuje się do „Szczęk”, jest fajnie ilustrowana, a każde opowiadanie poprzedza kilka słów o jego autorze jak i treści prezentowanej historii. Idąc dalej – znalazłem tu kilka opowiadań które przypadły mi do gustu.
„Shadmock” R. Chetwynd'a – Hayes'a – historia kojarzona pewnie szerszemu kręgowi odbiorców w Polsce, głównie za sprawą ekranizacji (nowelka w „Klubie Potworów”). Naprawdę fajnie napisana – z polotem i dystansem. Swego rodzaju przewodnik po królestwie potworów, objaśniający nam jego fundamentalne zasady: „Wampiry – wypijają; wilkołaki – polują, ghule – rozszarpują; shaddy – liżą; maddy – ziewają; mocki – dmuchają. Shadmocki – tylko gwiżdżą”. Dużo ciekawsze od wspomnianej filmowej adaptacji. Prawdziwa wisienka na torcie w tej pozycji. Również dość ciekawie jest w „Chudzielcach” Briana Lumleya – nastrojowo, oryginalnie i jakoś tak troszkę wiktoriańsko. Podobał mi się również „Człowiek, którym był” Scotta Edelmana. Dziejąca się w postapokaliptycznej scenerii historia stawiająca pytanie, na które i ja poszukuję nieraz odpowiedzi. Kto potrafiłby by być bardziej ludzki: człowiek, czy zombie?
Czy oznacza to zatem, że mamy do czynienia z dobrym zbiorem opowiadań? Nie oznacza. Jest tu dużo opowiadań totalnie przeciętnych. „Tam w dole” - strasznie przereklamowane, niezaskakujące, głośne pewnie jedynie z uwagi na nazwisko autora (Ramsey Campbell) oraz „Pajęczy pocałunek” Christophera Fowlera i „Bazar dla ubogich” Sydneya J. Bounds'a. Nieco wyższą ocenę od przeciętnej przyznałbym natomiast „Grubasowi” Jay'a Lake'a – dość ciekawej historyjce o polowaniu na Wielką Stopę z mocno niestety przeszarżowaną końcówką oraz „Koszmarowi ze wzgórza” Roberta E. Howarda. W tym drugim przypadku jednak zabawę z lektury psuje nieco słowo wstępne, wyjawiające nam trochę zbyt wiele jeszcze przed startem.
Kompletnie nie zgodne z moimi upodobaniami były natomiast:
- „Nawiedzenie” Davida J. Schow'a – niezrozumiałe, niestraszne baju- baju o jakichś łowcach duchów, manach, potworach, haniebnie mieszające z tą kupą badziewia H.P. Lovecraft'a i jego przedwiecznych. Miał być hołd dla mistrza, a wyszła zwykła chała;
- „Wzywam wszystkie potwory” Dennisa Etchisona, „Meduza” Thomasa Ligotti'ego oraz „W Biednym Zaskoczonym Dziewczęciu” Gemma Files (w tych przypadkach nawet nie mam ochoty na słowo komentarza);
- „Kawiarnia Wieczność: Wiosenny Deszcz” Nancy Holder – opowiadanie całkowicie niezrozumiale nagrodzone nagrodą Brama Stokera za rok 1994 (być może chciano w sposób szczególny uhonorować autorkę – ówczesną laureatkę również w kategorii „najlepsza powieść”, w której zbyt wielkiej konkurencji akurat nie miała, skoro nominowana była „Bezsenność” Stephena Kinga), pretensjonalna, napuszona opowieść pierwotnie wydawałoby się o styku kultury japońskiej i amerykańskiej zmieniająca się później w … - no właśnie, w cholera wie co.
Poziom opowiadań jest zatem różny. Przeważająco średni bądź słaby. Brak w tym zbiorze kopa, adrenaliny i chociażby może paru litrów krwi więcej. Pierwszy z bardzo popularnych „mamutów” opracowanych przez Stephena Jones'a jaki przeczytałem i na starcie zawód. Przeciętnie, przeciętnie, przeciętnie.





