LANGOLIERY / POŻERACZE CZASU
Ten film to zdecydowanie jedna z najbardziej wiernych książce adaptacji filmowych, z jakimi miałem kiedykolwiek do czynienia. Grupa pasażerów lotu z Los Angeles do Bostonu budzi się w trakcie podróży z drzemki i ze zdumieniem odkrywa, że pozostali pasażerowie po prostu zniknęli. Zostały po nich tylko pewne rzeczy typu protezy, implanty, rozruszniki serc itp. Co gorsza, wkrótce okaże się, że zniknęła również załoga samolotu, który leci na autopilocie. Całe szczęście jeden z pozostałych na pokładzie pasażerów jest pilotem i daje radę wylądować samolotem na lotnisku w Bangor. Brak na nim jednak jakiegokolwiek życia. Wszystko wygląda na opuszczone dokładnie przed momentem. Jedna z pasażerek – niewidoma dziewczynka wyczuwa zbliżające się olbrzymie niebezpieczeństwo. Pozostali pasażerowie nieszczęsnego lotu zaczynają snuć różne domysły na temat tego, co tak naprawdę się stało. Zagrożenie będzie jednak się zbliżać nie tylko z zewnątrz, ale również ze strony jednego z ocalałych.
Opowiadanie było fajne, więc można by pomyśleć, że to dobrze, że film dość sztywno się go trzyma (choć jest w pewnych sytuacjach znacznie mniej brutalny niż pierwowzór). Tyle tylko, że całe wykonanie pozostawia naprawdę sporo do życzenia. Nawet jak na standardy produkcji telewizyjnej jest bardzo źle. Aktorzy to co najwyżej poziom klasycznej soap opery. Albo mdli i nijacy (pan pilot, pan agent specjalny, pan pisarz) albo co gorsza po prostu irytujący (w zasadzie wszyscy pozostali, na czele niestety z niewidomą dziewczynką, która powinna przecież raczej wzbudzać współczucie niż irytację). Na dobrą sprawę jako tako w pamięć zapada jedynie Pan Toomey, ale to bardziej zasługa tego, jak tę postać wymyślił sobie King. Zdjęcia i muzyka – tu już nawet bardziej poziom spektaklu telewizyjnego, niż soap opery – totalna asceza. Co do efektów specjalnych to muszę szczerze przyznać, że nawet w dobie dzisiejszych cudów zbyt bardzo nie imaginuję sobie, jakby miały wyglądać tytułowe „langoliery”. Po prostu brak mi na to koncepcji. Jestem zatem w tym zakresie dość wyrozumiały, ale to co widzimy na ekranie jest po prostu dość śmieszne i nawet jak na ówczesne czasy wykonane bardzo słabo. W zasadzie jedyna scena, która jakoś się broni, to ta, w której na horyzoncie nagle zapadają się jeden po drugim słupy wysokiego napięcia wieszcząc jakieś nadchodzące złowrogie wydarzenia.
Nie wiem komu można polecić ten film. Chyba tylko i wyłącznie tym, którzy nienawidzą czytać. Wówczas warto oglądnąć, gdyż przedstawiana historia jest interesująca. Gówniane jest jedynie wykonanie filmu. Ci co czytać jednak lubią zdecydowanie niech wybiorą opowiadanie Kinga. Ci co opowiadanie przeczytali mogą natomiast śmiało film odpuścić, gdyż nie proponuje on niczego od siebie. No, chyba że chcą zobaczyć w epizodycznej roli Kinga na ekranie. Dostateczny. Biorąc pod uwagę samo wykonanie byłby mierny.
Tom Holland (Harker); Patricia Wettig (Laurel Stevenson); Kate Maberly (Dinah Bellman); Mark Lindsay Chapman (Nick Hopewell); Julie Arnold Lisnet (Aunt Vicki); Frankie Faison (Don Gaffney); Baxter Harris (Rudy Warwick); Michael Louden (Richard Logan); Christopher Collet (Albert Kaussner); Kymberly Dakin (Doris Heartman); Kimber Riddle (Bethany Simms); David Morse (Brian Engle); David Forrester (Danny Keene); Bronson Pinchot (Craig Toomy); Chris Hendrie (James Deegan); Jennifer Nichole Porter (Gate Agent); Dean Stockwell (Bob Jenkins); John Griesemer (Roger Toomy); Christopher Cooke (Craig - 9 Years); Stephen King (Tom Holby); David Kelly (Little Boy); Stephanie Dunham (Little Girl); John Winthrop Philbrick (Father).
Reżyseria: Tom Holland;
Scenariusz: Tom Holland, Stephen King;
Muzyka: Vladimir Horunzhy;
Zdjęcia: Paul Maibaum.
USA,1995, 180 min
Produkcja: Mitchell Galin, michaell Gornick, David R. Kappes, Richard P. Rubinstein / Laurel Entertainment Inc., Spelling Films International, Worldvision, American Broadcasting Company.