KLESZCZE ŚMIERCI
AUTOR: Guy N. Smith
I WYDANIE ORYGINALNE:
1978, New English Library, 160 str., oprawa miękka
I WYDANIE POLSKIE:
1991, Phantom Press International, Gdańsk, 152 str., oprawa miękka;
Tłumaczenie: Monika Kazimierczak
Recenzowane wydanie: Jak wyżej
Witajcie w luksusowym kurorcie – wyspie Hayman położonej przy australijskim wybrzeżu, w sercu Wielkiej Rafy Koralowej. Bogaci turyści wypoczywają tu sobie w wygodnych apartamentach i kopulują niczym króliki. Jednocześnie miejscowi rybacy prowadzą tu krwawą wojnę z nielegalnymi japońskimi kłusownikami. Wszystko to przyciąga znane nam już doskonale kraby. Jako pierwszy ponownie ginie miejscowy pijaczek. Jego śmierć jest jednak dopiero przygrywką do tego co ma się wydarzyć. Na pomoc wezwany zostaje również znany nam z dwóch wydanych w Polsce wcześniej części cyklu „Kraby” Cliff Davenport.
Po pierwszych kilku stronach „Kleszczy śmierci” nasunęły mi się dwa spostrzeżenia. Po pierwsze – Guy N. Smith przeniósł akcję cyklu z tak dobrze już nam znanego walijskiego wybrzeża w znacznie cieplejsze rejony globu oraz po drugie – poprawił swój warsztat. Opowieść zdaje się charakteryzować lepszą narracją i lepszym stylem niż poprzednie części. O ile pierwsze spostrzeżenie jest jak najbardziej celne – akcję faktycznie przeniesiono do Australii, o tyle nadzieja na coś lepszego niż „Noc krabów” czy „Zew Krabów” umiera na długo przed tym jak krabie szczypce rozprawią się krwawo z pierwszą z ofiar (no, wyłączając prolog).Rozpisane zapewne na szybko wątki sensacyjno – kryminalne są mało oryginalne (pościg za walizką pełna pieniędzy? Doprawdy, ile można...), banalne i niepotrzebne. Mamy tu też całą galerię totalnie niewiarygodnych, papierowych postaci. Znajdują się wśród nich głupkowaty myśliwy o ego przekraczającym wszelkie możliwe granice oraz nimfomanka nie potrafiąca się oderwać od tego, co lubi najbardziej nawet wówczas, gdy za oknami jej hotelowego pokoju mordercze skorupiaki urządzają sobie krabi odpowiednik Nocy Świętego Bartłomieja,brodząc po same krańce szczypiec w ludzkiej krwi. Równie absurdalne są relacje między bohaterami. Słowem wszystko, dosłownie wszystko jest bardzo, bardzo słabe. Dostosował się do tego polski wydawca – mimo wszystko ukochane „Phantom Press”. W książce aż roi się od literówek, błędów składniowych, gramatycznych i wszelkiej maści innych niedoróbek edytorskich.
W zasadzie jedyne co jest w miarę fajne w „Kleszczach śmierci” to okładka. Cała reszta jest naprawdę słabiusieńka. Książka nie sprawdza się nawet jako odmóżdżające, wakacyjne czytadło. Tylko dla tych, którzy nie mają totalnie niczego innego pod ręką.