BEZSENNOŚĆ
AUTOR: Stephen King
I WYDANIE ORYGINALNE:
1994, Viking Press, NYC, USA
I WYDANIE POLSKIE:
1996, Prima, Warszawa, Oprawa twarda, 656 str.
TŁUMACZENIE:
Krzysztof Sokołowski
RECENZOWANE WYDANIE:
Wyd. XIX, Albatros, Warszawa, 2015, TŁum. Krzysztof Sokołowski, 656 str., Oprawa miękka
Tego jeszcze nie grali. Zazwyczaj informacja z tylnej okładki stanowi wprowadzenie do właściwej akcji książki, tymczasem tekst, jakim opatrzono kieszonkowe wydanie „Bezsenności”:
Bohaterem powieści, której akcja rozgrywa się w Derry, jest mężczyzna cierpiący na bezsenność – Ralph Roberts. Im krócej sypia, tym dziwniej postrzega świat i ludzi – wydaje mu się, że zaczyna widzieć ich „aury”, a także tajemnicze istoty towarzyszące zgonom jego znajomych i przyjaciół. Tymczasem miasto jest rozrywane społecznymi zamieszkami spowodowanymi powstaniem szpitala, „centrum opieki”, w którym dokonuje się m.in. zabiegów aborcji. Inspirują je zrzeszeni w „Pro-Life” obrońcy życia nie narodzonych dzieci. Na czele ruchu stoi człowiek obłąkany, sadysta skazany za znęcanie się nad własną rodziną. Planuje on zamach na centrum i zgładzenie zgromadzonych tam ludzi. Wśród nich jest chłopiec, w którego rękach spoczywa los wszechświata. Tylko Ralph dzięki swoim niezwykłym zdolnościom postrzegania może ich ocalić… [opis polskiego wydawcy - „Albatros”]
stanowi streszczenie pierwszych blisko sześciuset (!) spośród wszystkich 656 stron książki. Dopiero bowiem po lekturze tak znacznej części powieści dowiadujemy się o tym, że Ralph ma uratować chłopca, którego istnienie jest dla losów wszechświata daleko bardziej istotne niż życie Hitlera czy Churchilla. Czy oznacza to, że przez grubo ponad 500 stron Stephen King po prostu leje wodę? Niestety tak.
Czytając opinie o książce nie myślałem, że mógłbym być aż tak mało oryginalnym, kiedy napisałbym, że paradoksalnie książka jest świetnym lekarstwem na tytułową „Bezsenność”. Nie tylko ja jak widać walczyłem ze snem przy lekturze. Do pozycji tej podchodziłem zresztą po raz drugi. Już jakieś osiem lat temu skończyłem czytanie po kilkudziesięciu ledwie stronach, stwierdzając, że nie potrafię się identyfikować z tak leciwym głównym bohaterem (co wielokrotnie wypomina mi siostra cioteczna, od której pożyczyłem wówczas książkę). Nie miałem do końca racji – zarówno ci starsi, jak i młodsi bohaterowie nie budzą większych emocji, a cała „Bezsenność” jest najzwyczajniej nudna. Intrygujące tytuły kolejnych części książki („Nakręcanie zegara śmierci”, „Mali łysi doktorkowie”), tajemnicze postacie, którym nadano imiona trzech greckich Mojr: Kloto, Lachesis oraz Atropos, liczne nawiązania do innych dzieł Kinga (między innymi do „To” czy „Smętarza dla zwierząt”) i tradycyjnie nienaganny styl autora sprawiły jednak, że jakimś cudem dotarłem do końca powieści. Jestem jeszcze przed lekturą „Mrocznej wieży”, ale nie udało mi się nie zauważyć szczególnie licznych odwołań do tego cyklu. Być może po jej przeczytaniu wrócę do „Bezsenności” i będę w stanie bardziej ją docenić. Być może, ale chyba nie na tym to powinno polegać. Skoro autor chciał napisać powieść wyłącznie dla miłośników „Dark Tower”- to może powinien pomyśleć o niej, jako o kolejnej części cyklu. Na plus – próba zagrania z konwencją własnej twórczości – snucie opowieści o paczce „pierników” z Derry, które ma zastąpić powieść o grupie dzieciaków. Ponadto: poruszenie tematu przemijania i przedstawienie starości jako „samotnej wyspy na oceanie śmierci”- poetycko, ciekawie, nieszablonowo. Niezłe w sumie, wzruszające zakończenie rekompensuje w jakimś tam stopniu męczarnie czytelnika. Samograj – walka zwolenników i przeciwników aborcji – nie do końca wykorzystany. Spodziewałem się że King wyciśnie z tego tematu znacznie więcej. Wątek feministyczny rozwinięty zostanie natomiast przez autora rok później w „Rose Madder”.
Po „Bezsenności” i „Łowcy snów” boję się sięgać po kolejne książki Kinga, które mają w tytule cokolwiek wspólnego ze snem: zarówno jeżeli chodzi o kontynuację „Lśnienia” p.t. „Doktor Sen”, jak i najświeższe dzieło autora – czyli „Bazar złych snów” (w tym przypadku żartuję, tej lektury akurat nie mogę się doczekać). Być może wynika to z przypadłości mojej małomiasteczkowej, mało światłej, zaściankowej głowy, ale faktem jest, że najlepiej czyta mi się te historie Kinga, w których terror dotyka małych społeczności bądź jednostek. Te zaś historie, w których strach wkracza w różne wymiary, światy czy wszechświaty – czyta mi się nieco gorzej. Najgorsza rzecz Kinga z jaką miałem do czynienia – nie do końca zła, ale nudna, przegadana i przekombinowana. Dostateczny.





