GOLEM
AUTOR: Edward Lee
I WYDANIE ORYGINALNE:
2009, Leisure Books, NYC, USA, 323 str.
I WYDANIE POLSKIE:
2012, Replika, Zakrzewo, Oprawa usztywniana ze szkrzydłami, 320 str.
TŁUMACZENIE:
Bartosz Czartoryski
RECENZOWANE WYDANIE:
Jak wyżej
Seth i Judy to para osób po przejściach. On jest od dwóch lat wdowcem, który dopiero co wygrzebał się z nałogu alkoholowego. Ona natomiast pokonała swoje uzależnienie od cracku, które doprowadziło ją na same dno. Teraz jednak wydaje się, że wszystko jest na dobrej drodze. Są w sobie zakochani do granic możliwości, dawne nałogi poszły sobie precz, Judy znajduje się w świetnej kondycji intelektualnej a Seth stał się sławny i obrzydliwie bogaty dzięki stworzonej przez siebie, makabrycznej grze komputerowej. Para wprowadza się do starego domu w miejscowości Lowensport. Pobyt w nowym miejscu zamieszkana od samego początku okazuje się być pełen niespodzianek. Oto na działce na której posadowiona jest rezydencja odnaleziony zostaje... XIX- wieczny parowiec, na pokładzie którego transportowane były beczki z gliną i rozmaitymi drobiazgami żydowskiego pochodzenia. Ponadto (o czym my dowiemy się wcześniej od pary bohaterów) okolica Lowen Mansion (bo tak się nazywa zakupiony przez Setha dom) zapełniona jest rozmaitymi zwyrodnialcami, handlarzami narkotyków, zdeprawowanymi i skorumpowanymi gliniarzami i wszelkimi innymi ludzkimi mętami. Kiedy część spośród tych niechlubnych wyrzutków społeczeństwa zaczyna się interesować załadunkiem wspomnianego wcześniej parowca, niebezpieczeństwo sięga zenitu. Do życia powołane mają zostać w sposób znany wyłącznie kabalistom golemy...
Byłem zdeterminowany by przygodę z twórczością Edwarda Lee rozpocząć od „Ludzi z bagien”. Kiedy jednak wybrałem się po tę pozycję do księgarni, okazało się, że jest już za późno i musiałem zadowolić się „Golemem”. Reklamowany jako „mistrz horroru ekstremalnego” Edward Lee jak dla mnie okazał się (przynajmniej po pierwszym spotkaniu) jedynie dość solidnym rzemieślnikiem łączącym w swoim stylu cechy charakterystyczne dla Grahama Mastertona i chociażby Guy'a N. Smitha. Sięgnięcie po motywy znane ze staropraskiej legendy o ulepionym z gliny monstrum stającym w obronie uciśnionych Żydów i uleganie pewnym schematom (praktycznie każdy czarny charakter ma przegniłe zęby lub nie ma ich w ogóle – jakiś fetysz autora) to np. cechy charakterystyczne dla pierwszego z wymienionych. Dość swobodne natomiast i nadzwyczaj częste opisywanie intymnych zbliżeń bohaterów to z kolei rzecz charakterystyczna jak i dla pierwszego i drugiego. Lee idąc ich śladem dociera chyba dalej. Para głównych bohaterów kocha się niemalże co chwilę, co z czasem u czytelnika może wywoływać co najwyżej ziewnięcie. Poza tym mamy tu do czynienia z całą masą mniej lub bardziej obrzydliwych czynności seksualnych, które przez swoją ilość miast szokować, z czasem wywołują uśmiech politowania i odruch zatroskania o zdrowie psychiczne autora. Seks ze zmarłymi, seks oralny z powstałymi z martwych, obmacywanie martwych to tylko jedne z niewielu przykładów. Jeśli wyłącznie na tym ma polegać „horror ekstremalny” Edwarda Lee, to ja chyba za niego dziękuję. Epatowanie przemocą również przekracza granice wszelkiego absurdu. Niestety również bardzo często posiada jakiś podtekst seksualny. Sama opowiadana historia rozgrywa się dwutorowo. Na przemian współcześnie oraz w roku 1880. Z uwagi na fakt, iż w wątku współczesnym dość szybko dowiadujemy się tego, jaki będzie finał wydarzeń z XIX wieku, wydaje się, że prowadzenie tego drugiego wątku jest bezcelowe. Być może jednak autor po prostu chciał w ten sposób wykombinować więcej miejsca na kolejne łóżkowo- trumienne scenki. Dość szybko przestajemy wszystko traktować na poważnie, gdyż ilość makabry, seksu, obrzydliwości, deprawacji i innego plugastwa przekracza jakiekolwiek dopuszczalne granice.
O dziwo jednak „Golema”czyta się naprawdę płynnie. Napisany jest prostym, zrozumiałym językiem. Absurdy i wady opowiadanej historii nie mają całe szczęście wsparcia w grafomanii autora (jak to ma zwykle miejsce w przypadku wspomnianego Guya Smitha). Jest to warsztatowo solidny horror klasy może ciut niższej niż „B”. Ja tu żadnego mistrzostwa nie widzę. Gdyby tylko autor stonował nieco (delikatnie mówiąc) z niezbyt wyszukanym przedstawianiem scen erotycznych (bo pal licho już samą makabrę), które mogą chyba wzbudzić entuzjazm wyłącznie u co niektórych niewyżytych nastolatków, byłoby naprawdę dobrze. A tak - dostateczny z plusem.





