CZTERY PO PÓŁNOCY
AUTOR: STEPHEN KING
I WYDANIE ORYGINALNE:
1990, Viking Press, N.Y.C, U.S., 763 str.
I WYDANIE POLSKIE:
Mizar-Amber, Oprawa miękka, 400 + 368 str. (II TOMY)
RECENZOWANE WYDANIE:
2015, Albatros, Warszawa, Oprawa usztywniana ze skrzydłami, 832 str.
Tłumaczenie: Paweł Wieczorek (Zygmunt Halka, Rafał Lisowski, Robert Waliś, Danuta Górska, Andrzej Szulc.
Nie będę po raz kolejny rozwodził się na wstępie jakim to mistrzem wszelkich form literackich jest Stephen King, tylko od razu przejdę do rzeczy – czyli krótkiego omówienia wszystkich czterech opowiadań składających się na zbiór „Cztery po północy”.
„Daj mi zgodę na ten dzień, który właśnie kona [...]” śpiewała polska wokalistka Urszula w swym ciężkim do zrozumienia przeboju. Stephen King postanowił zgłębić ten temat i w opowiadaniu pt. „Langoliery” (vel. „Pożeracze czasu”) stara się nam przedstawić co staje się z dniem dzisiejszym, gdy umiera i staje się dniem wczorajszym. Fantastyczne opowiadanie. „Jedna z najoryginalniejszych książek o podróżach w czasie jakie kiedykolwiek napisano. Przedstawia nowe, inne spojrzenie na ten temat, zupełnie odmienne od tego, do którego przywykli czytelnicy. Jest to jedno z najbardziej kreatywnych dzieł Kinga i zasługuje na więcej uwagi, niż mu się poświęca [ Lois H.Gresh, Robert Weinberg Stephen King pod lupą Fontanna, Warszawa 2008, s. 167]”. Grupa pasażerów lotu z Los Angeles do Bostonu budzi się w trakcie podróży z drzemki i ze zdumieniem odkrywa, że pozostali pasażerowie po prostu zniknęli. Zostały po nich tylko pewne rzeczy typu protezy, implanty, rozruszniki serc itp. Co gorsza, wkrótce okaże się, że zniknęła również załoga samolotu, który leci na autopilocie. Całe szczęście jeden z pozostałych na pokładzie pasażerów jest pilotem i daje radę wylądować samolotem na lotnisku w Bangor. Brak na nim jednak jakiegokolwiek życia. Wszystko wygląda na opuszczone dokładnie przed momentem. Jedna z pasażerek – niewidoma dziewczynka wyczuwa zbliżające się olbrzymie niebezpieczeństwo. Pozostali pasażerowie nieszczęsnego lotu zaczynają snuć różne domysły na temat tego, co tak naprawdę się stało. Zagrożenie będzie jednak się zbliżać nie tylko z zewnątrz, ale również ze strony jednego z ocalałych... Bardzo ciekawie pomyślani i bardzo wiarygodni bohaterowie, wciągająca historia, dobry pomysł zmieszane ze stylem Kinga sprawiają, że jest to bez wątpienia najlepsze opowiadanie w zbiorze. Szkoda, że doczekało się tak przeciętnej ekranizacji. Choć trzeba uczciwe przyznać, że tekst reprezentuje taki poziom, któremu dorównać jakiejkolwiek filmowej adaptacji będzie bardzo ciężko.
Mort Rainey to bardzo poczytny pisarz, który pewnego dnia zostaje oskarżony o plagiat przez tajemniczego Johna Shootera. Nie radzący sobie z życiem, wciąż dochodzący do siebie po batalii rozwodowej Mort nie ma zamiaru przejmować się jakimś nadgorliwcem. Problem polega jednak na tym, że wszystko zaczyna wskazywać na to, że faktycznie obaj panowie popełnili niemal identyczne opowiadania, a Shooter wcale nie zamierza odpuszczać, gdyż czuje się bardzo pokrzywdzony (jako ten nieznany opinii publicznej). Studium obłędu – krok po kroku. Fajne opowiadanie. Niestety – przynajmniej dla mnie (ale z tego, co się orientuję – nie tylko) – zbyt bardzo z Johny'm Depp'em w tle... Jak rzadko mam w zwyczaju, trochę przypadkiem, najpierw obejrzałem jego ekranizację. Dla tych którzy poszli tą samą drogą co ja (z tego co się orientuję jest ich całkiem sporo) – dla zachęty powiem, że opowiadanie charakteryzuje się całkowicie innym zakończeniem. Niezależnie od tego czy uważam je za fajniejsze, czy gorsze – zachęcam do czytania – gdyż warto.
Dwa następne opowiadania są znacznie mniej znane szerszemu gronu odbiorców, w głównej mierze zapewne przez to, że nie doczekały się dotychczas ekranizacji.
„Biblioteczny policjant” to opowiadanie o Samie Peebles, który całkowicie przypadkowo wpakował się w olbrzymie kłopoty. Przygotowując się do przemówienia, które miał wygłosić w miejscowym klubie (w zastępstwie gościa, który nie mógł się stawić), wybrał się do biblioteki, żeby wypożyczyć parę książek. Biblioteka nie dość, że strasznie staroświecka z wyglądu, to na dodatek była pełna upiornych plakatów nawołujących do terminowego oddawania książek oraz przestrzegających przed „biblioteczną policją”. Prowadząca ją bibliotekarka – Ardelia Lortz, również, najdelikatniej mówiąc, sprawiała dziwne wrażenie. Sam, po udanej prelekcji zapomina o zwrocie książki. Co gorsza okazuje się, że ją zagubił. Bibliotekarka, w coraz bardziej złowrogi sposób przypomina o obowiązku oddania wypożyczonych pozycji. Straszy bohatera bibliotecznym policjantem. Najciekawsze, że Sam dowiaduje się wkrótce, że Ardelia... zmarła w 1960 roku, mordując uprzednio dwójkę miejscowych dzieci i szeryfa. Obecnie wróciła jako żerujące na ludzkich lękach, żądne krwi istnienie... Historia w klimacie, no i chyba w znacznej części w treści, zbliżona do słynnego „To”. Oczywiście nie dorównuje temu dziełu, ale czyta się ją całkiem fajnie, jak zwykle gdy King opowiada nam o dzieciństwie swoich bohaterów. Mankamentem według mnie jest sam finał, miejscami troszkę zbyt bardzo groteskowy i irracjonalny, ale generalnie opowiadanie pozytywnie zaskakuje.
W ostatnim wreszcie opowiadaniu pt. „Pies z Aparatu”, Kevin na swoje 15-te urodziny otrzymuje wymarzony prezent – aparat fotograficzny Polaroid Sun 660. Kiedy wydaje się, że radości nie będzie końca, okazuje się, że aparat ma pewną nietypową wadę. Bez względu na to co się fotografuje, na zdjęciu widać każdorazowo wielkiego, czarnego psa szykującego się do skoku. Po dokładnej analizie okazuje się, że pies na każdej kolejnej fotografii znajduje się coraz bliżej osoby robiącej zdjęcie. Jakby zamierzał się wydostać do naszego świata... Obiektywnie, to chyba najsłabsza z opowieści prezentowanych w „Cztery po północy”, ale i tak zaskakująco dobra w odbiorze. Poza tym fajnie spotkać starych znajomych z Castle Rock, znanych zarówno z wcześniejszych, jak i późniejszych opowieści Kinga („Cujo”, „Sklepik z marzeniami”).
Reasumując – przyzwoita, niesamowicie obszerna (ponad 800 stron, przy czym czcionka dość drobna) pozycja. Bardzo miłym akcentem jest przedmowa do każdego opowiadania, ukazująca jego genezę (źródła inspiracji oraz ewentualnie motywy jakie przyświecały autorowi przy jego tworzeniu). Jedno opowiadanie bardzo dobre („Pożeracze czasu”), dwa dobre oraz jedno dobre z malutkim minusikiem („Pies z aparatu”) powodują, że zbiór zasługuje na ocenę dobrą. Jest jednak trochę słabszy niż chociażby „Czarna bezgwiezdna noc” tego samego autora, którą swą konstrukcją bardzo przypomina.