ŁOWCA SNÓW
AUTOR: STEPHEN KING
I WYDANIE ORYGINALNE:
2001, Scribner, NYC, US
I WYDANIE POLSKIE:
2001, Prószyński i S-ka, Warszawa
TŁUMACZENIE:
Arkadiusz Nakoniecznik
RECENZOWANE WYDANIE:
2001, New English Library - Hodder and Stoughton, London, UK Oprawa Miękka, 696 str.
"Czterej kilkunastoletni chłopcy zrobili coś wspaniałego, coś wielkiego i dobrego - coś, co odmieniło ich życie. Połączeni telepatyczną więzią kroczyli przez lata różnymi ścieżkami, które jednak w końcu doprowadziły ich do drewnianego domku w środku lasu. Tam ich drogi musiały się rozejść: niektórych czekała śmierć, innych zaś los gorszy od śmierci: ucieczka w głąb własnego umysłu przed bezwzględnym, drapieżnym, nieznającym litości przeciwnikiem - początkowo całkowicie nieludzkim - tym groźniejszym im bardziej upodabniał się do człowieka. Uwolnić ich od tego koszmaru mógł tylko ten piąty, ten, który kiedyś pomógł im wznieść się ponad przeciętność, który połączył ich na długie lata, który znacznie więcej dawał niż brał - prawdziwy łowca snów..." (opis polskiego wydawcy)
Nareszcie dobrnąłem do końca – to przede wszystkim ta myśl przyszła mi do głowy po zakończeniu mojej przygody z „Łowcą Snów”. Czytając powieść do głowy przychodzi cała masa innych powieści Kinga. Mi dla przykładu nasunęły się chociażby podobieństwa z wcześniejszymi: „Misery”, „To”, „Stukostrachami”, „Bastionem” i „Lśnieniem”. Na dokładkę do tego wszystkiego autor dorzucił jeszcze szczyptę klimatu znanego z ówcześnie będącego jeszcze na topie serialu „Z archiwum X”. Początek jest całkiem przyjemny i lekkostrawny, mamy ciekawy prolog dotyczący spotkań z UFO, a bohaterowie, jak to zwykle u Kinga – sportretowani są wzorowo. Paczka kumpli spotyka się – jak co roku - w domku w lesie, by pod pretekstem polowania napić się piwa, powspominać dawne czasy oraz ponarzekać na swoje obecne życie. Poznajemy zatem dzieje ich paczki od zamierzchłej przeszłości, co w oczywisty sposób nasuwa skojarzenia z „To” - zwłaszcza, że chłopaki pochodzą również z Derry w stanie Maine. Nie jest to w żadnym wypadku jakiś zarzut – wręcz przeciwnie – te partie książki, które są podobne do „To” czyta się najlepiej, a już krótkie wspomnienie Pennywise'a przyprawia o szybsze bicie serca w nadziei, że ta książka nie jest jeszcze stracona. Nic z tych rzeczy. Niestety wraz z efektowną było nie było śmiercią jednego z czwórki głównych bohaterów, umiera także snuta opowieść. Od tej pory zaczynamy mieć do czynienia ze swoistą mieszanką „Wojny Światów”, „Inwazji łowców ciał”oraz „Oni żyją” z „Mistrzem kierownicy ucieka”. Jeden z naszych bohaterów ucieka przed złem z kosmosu w zakamarki swego umysłu. Razem są gonieni przez innego z naszych przyjaciół, który z kolei ucieka złemu wojskowemu żywcem wyjętemu z „Czasu Apokalipsy”. Ten cały tygiel inspiracji nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z książką dobrą. Choć chyba wypadałoby powiedzieć inaczej. Nie mamy do czynienia z książką dobrą jak na standardy Kinga. Gdyby na okładce widniało nazwisko jakiegokolwiek innego pisarza pewnie nie miałbym żadnych oporów, żeby książce przyznać ocenę dobrą, jako jednak, że wyszła spod pióra Kinga oceniam ją jako powieść przeciętną. Zbyt rozwlekłą, z nie najlepiej prowadzoną mniej więcej od połowy książki akcją, która prowadzi do nieco rozczarowującego finału. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że cała historia walki z pozaziemską formą życia posłużyła Kingowi jedynie jako pretekst do opowiedzenia historii kilku przyjaciół. To co jednak doskonale sprawdziło się w epickim „To” i chociażby kameralnym „Ciele”, w „Łowcy snów” nie zagrało tak, jak spodziewał się autor.





