top of page

DEMONY NORMANDII

I WYDANIE ORYGINALNE:

1979, Sphere Books, London, UK

1978, Pinnacle, USA

I WYDANIE POLSKIE:

1992, AMBER, Warszawa

TŁUMACZENIE:

Elżbieta KRajewska (e.Kay)

OPRAWA: Miękka

RECENZOWANE WYDANIE:

wydanie II, Amber 1993, Tłumaczenie: Jak Wyżej

     

     Amerykański czołg Sherman wyłaniający się z piekielnych płomieni, a nad nim sprawiający wrażenie niezbyt sympatycznego demon – czyli genialna okładka autorstwa Lesa Edwardsa (której fragment przedstawiający demona został także użyty na okładce singla „Metalliki” - „Jump in the Fire”). 13 demonów ukrytych w czołgach prowadzących Aliantów do zwycięstwa nad oddziałami niemieckimi w czasie jednego z epizodów bitwy normandzkiej 1944 r. Nawiedzony czołg spoczywający od zakończenia wojny na poboczu wiejskiej drogi, którego właz jest zaspawany, a z którego wciąż dobiegają rozmowy załogantów... Wśród wspomnianej „parszywej 13” takie tuzy jak: Elmek (znany również jako Asmorod) – władca noży, szpikulców oraz wszelkich ostrości, Cholok – władca uduszeń; Askalon – władca ognia, Umbakrail – władca ciemności i złych zdarzeń po zapadnięciu zmroku oraz pozostali uczniowie potężnego Adramelecha – jednego z upadłych aniołów. Zapewnienia autora, zgodnie z którymi: „Wszystkie diabły i demony, które pojawiają się w tej książce są legendarnymi stworami pochodzącymi z piekieł. Istnieją rzeczowe dowody na ich istnienie. Z tego powodu nie polecałbym nikomu wzywania ich za pomocą zaklęć występujących w tekście, gdyż zaklęcia te również są autentyczne. Chciałbym podkreślić, że Pentagon i brytyjskie Ministerstwo Obrony usilnie zaprzeczają, jakoby wypadki tu opisane zdarzyły się kiedykolwiek, pozostawiam to jednak do Waszego uznania”.

      To tylko niektóre z argumentów, które napawały mnie niebywałym entuzjazmem przy sięganiu po „Demony Normandii”. Bo czyż wizja pancernego oddziału demonów robiącego rozpierduchę z nazistów może nie być kusząca? Czyż z kolei wątek zgodnie z którym po wykonaniu swej roboty demonom „podziękowano” zamykając je w pancernych trumnach przy udziale księży egzorcystów nie brzmi tajemniczo?

     Niestety, lektura „Demonów…” była dla mnie jednym z największych rozczarowań w historii mojej przygody z horrorem. Wcale nie zrzucałbym jednak tego na okoliczność, że książka jest jedną z pierwszych w bogatym dorobku literackim Mastertona, chociażby z uwagi na fakt, iż już wcześniej zdarzały mu się dzieła znacznie bardziej udane, dla odmiany natomiast książki późniejsze wcale nie są wolne od mankamentów trawiących „Demony…” . Podstawowym błędem autora było to, iż spłodził dzieło o nieodpowiedniej objętości. Znacznie bardziej odpowiednimi dla przedstawianej historii byłyby albo ramy noweli albo zabieg zwiększający książkę przynajmniej dwukrotnie. Pozwoliłoby to albo uczynić z przedstawianej historii albo coś na kształt pacyfistycznej w swym morale gawędy, albo (w drugim przypadku) umożliwiłoby to uwiarygodnienie postaci, rozbudowanie niedbale zarysowanych wątków oraz pozwoliłoby wzmocnić klimat powieści.

     A tak wyszło coś pośredniego – ni pies ni wydra – rzecz całkowicie przeciętna. Nieudolne połączenie pseudo-historycznych faktów z kilkoma luźnymi wątkami zaczerpniętymi z demonologii. Największym mankamentem wydaje się być to, iż prędzej można uwierzyć w istnienie opisywanych przez Mastertona diabłów, niż w zachowania bohaterów książki. Są one całkowicie irracjonalne, tak mocno nieautentyczne, że aż drażniące. Wydarzenia z kolei następują niedbale jedno po drugim i pomimo znakomitego tematu na powieść, nie wzbudzają emocji. Prowadzą one do dość chaotycznego finału, który koniec końców na tle wcześniej opisywanych wydarzeń nie wygląda wcale najgorzej. Reasumując: Za kapitalny pomysł kapitalną okładkę należy się celujący. Za całą wyraźnie odstającą od w/w resztę w postaci zerowego klimatu, nieautentycznych postaci i topornej narracji – dopuszczający. Średnia daje nam trójkę – naciąganą jeśli weźmiemy pod uwagę, że okładka książki nie jest rzeczą jakoś diabelnie istotną. Szkoda, szkoda, szkoda…

bottom of page