MROCZNA WIEŻA II: POWOŁANIE TRÓJKI
AUTOR: Stephen King
I WYDANIE ORYGINALNE:
1987, Grant, Hampton Falls, U.S., 400 str.
I WYDANIE POLSKIE:
2002, Albatros, Oprawa miękka, 448 str.
TŁUMACZENIE: Zbigniew A. Królicki
RECENZOWANE WYDANIE:
2016, Albatros, Warszawa Oprawa Twarda, 448 str.,
TŁUACZENIE: Zbigniew A. Królicki
„Mroczna wieża” liczy sobie obecnie 8 tomów. Z uwagi na to, żeby zbytnio nie przynudzać, nieco więcej opowiem o tomach otwierających i zamykających cykl. O pozostałych postaram się natomiast mówić krótko, zwięźle i zazwyczaj (wyjątek choćby przy okazji omawianej tutaj części) na temat. A więc do rzeczy.
Długi czas po spotkaniu z człowiekiem w czerni Roland Deschain budzi się na brzegu Morza Zachodniego. Oprócz przerażających „homarokoszmarów” (swoistego miksu homarów i krabów), które w dość poważny sposób okaleczą rewolwerowca, znajdzie on tam również troje drzwi, które stanowić będą przejście do znanego nam z naszego świata Nowego Jorku, ale każde do innego momentu w czasie. Po ich przekroczeniu odnajdzie trzy (a właściwie nawet cztery) osoby, odpowiadające kartom tarota, o których wspominano w pierwszym tomie cyklu. „Więźniem” będzie młody narkoman – Eddie Dean, „Władczynią mroku” - schizofreniczka – Odetta Holmes, zmieniająca się w kipiącą nienawiścią do białych Dettę Walker, „Śmiercią” zaś – Jack Mort – psychopata, seryjny morderca. Z tych osób Roland wybierze sobie towarzyszy do dalszych poszukiwań Mrocznej Wieży.
Druga część "Wieży" zaskakuje – opowiedziana jest totalnie inaczej od otwierającego cykl „Rewolwerowca”. Zdecydowanie mniej tu westernu, mrocznego fantasy i miejscami onirycznego klimatu. Czyta się ją jednak dość przyjemnie. Wycieczki Rolanda do Nowego Jorku w różnych dekadach XX wieku w pewnych momentach mogą u czytelnika wywołać rozbawienie, co jednak nie może dziwić gdyż mamy w tym wypadku do czynienia z klasyczną wariacją w stylu „Jankesa na dworze króla Artura”. Facet z jednej epoki zjawiający się z nagła w innej to zazwyczaj źródło komicznych sytuacji. A co dopiero facet z innej epoki i zarazem z innego świata?
Ekipa, jaką zbiera Roland, to postacie nietuzinkowe i ciekawie sportretowane. Przedstawieniu każdej z nich autor poświęcił dużo miejsca. Nie da się jednak nie zauważyć, że pewnie nic by się nie stało, gdyby „Powołanie trójki” było powieścią o powiedzmy dwukrotnie mniejszej objętości. Jest tu niestety troszkę kingowskiego wodolejstwa. Niemniej jednak pozycję ocenić należy jako dobrą. Sprawia, że z ciekawością sięga się po kolejny tom serii.
Na koniec jeszcze jedna refleksja związana ze zbliżającą się coraz większymi krokami premierą filmu opartego na motywach cyklu. O ile po przeczytaniu „Rewolwerowca” byłem najszczerzej zdumiony obsadzeniem w roli Rolanda Deschaina Idrisa Elby, o tyle po przeczytaniu „Powołania trójki” muszę przyznać, że decyzja ta jest dla mnie kompletnie niezrozumiała, zwłaszcza w kontekście potyczek toczonych przez rewolwerowca z Dettą Walker (ale nie jest to bynajmniej jedyny powód). Obrońców tej decyzji, upierających się, że przecież Roland jest postacią fikcyjną i jego kolor skóry nie ma żadnego znaczenia, zachęcam do pójścia dalej i zainwestowania własnych pieniędzy w nowe ekranizacje np. „Lalki”- w której fikcyjnego przecież Rzeckiego zagra Samuel L. Jackson, natomiast równie fikcyjnego Wokulskiego – Will Smith; „Blade'a”, w którym główną rolę zagra Michał Żebrowski, bądź w nową wersję „101 dalmatyńczyków”, w których urokliwe, choć przecież fikcyjne psiaki zagrają pełnokrwiste jamniki. No przecież można! Co nie? Ja w każdym razie na bilet do kina na „Mroczną wieżę” pieniędzy raczej nie wydam. Zainwestowałem je zaś ostatnio w komiksową adaptację sagi... Ale to temat na kiedy indziej.