top of page

LUDZIE Z BAGIEN

AUTOR: Edward Lee

I WYDANIE ORYGINALNE:

1994, Zebra, 414 str.

 

 

 

 

I WYDANIE POLSKIE:

2012, Replika, Zarzewo, Oprawa miękka ze skrzydłami, 400 str. 

TŁUMACZENIE:

Maksymilian Tumidajewicz

Recenzowane Wydanie: Jak Wyżej

 

     

       

     

      Phil Straker to zdolny i ambitny gliniarz, któremu udało się opuścić zapyziałe rodzinne miasteczko – Crick City i odnieść spore sukcesy zawodowe w wielkim mieście, w wydziale walki z narkotykami. Błyskotliwa kariera młodego dość policjanta zaczyna budzić zazdrość u starszych kolegów, którzy pomimo dłuższego stażu nie wdrapali się nigdy tak wysoko jak Phil. Nasz bohater pada ofiarą spisku zainicjowanego przez niejakiego Dignazio. Zostaje wrobiony w używanie nielegalnej amunicji i w spowodowanie śmierci małoletniego dilera narkotykowego. Jego kariera wraca do punktu wyjścia – i to dosłownie, gdyż Phil ląduje w swoim rodzinnym Crick City, gdzie jego dobry znajomy i zarazem dawny przełożony – Szeryf Mullins szuka wsparcia do walki z narkotykami. Nie będzie to jednak taka walka, jaką Straker zna z wielkiego miasta. Tu na prowincji za handel narkotykami i inne plugastwa (sutenerstwo, zabójstwa) zabrali się „bagnowi” - owiani złą sławą zdeformowani mieszkańcy pobliskich bagien od pokoleń łączący się w kazirodcze związki. Są bezwzględni i wyjątkowo okrutni. Jednak Phil będzie musiał stawić czoła nie tylko im, ale również swej przeszłości... Oto jego dawna narzeczona i była policjantka okazuje się być obecnie żoną przywódcy „ludzi z bagien”, który nie tylko uzależnił ją od narkotyków, ale również uczynił z nią znaną na całą okolicę striptizerkę i prostytutkę.

       Jak pisałem przy okazji omawiania „Golema”, „Ludzie z bagien” to książka, od której zamierzałem zacząć przygodę z pisarstwem Edwarda Lee. I muszę przyznać że intuicja raczej by mnie zawiodła. Styl w jakim napisani zostali „Ludzie z bagien” wydaje się być dużo bardziej dojrzały od tego, którym charakteryzował się „Golem”. Co dziwne – bo powieść pochodzi z wcześniejszego okresu twórczości autora. Nie ma tu aż tak bijącej po oczach (jak we wspomnianym „Golemie”), najczęściej nieuzasadnionej fabularnie makabry, oraz – co ważniejsze – nieuzasadnionych fabularnie i niezliczonych scen łóżkowych. Słowem- jest to „horror ekstremalny”, który jestem w stanie znieść. Aczkolwiek również w tej książce w wielu momentach, jest się do czego przyczepić, zwłaszcza opisy „bagnowych” są dość monotonne, powtarzalne i co by nie mówić trochę infantylne – a nie szokujące. Ot ten nieszczęśnik ma kikuty zamiast rąk, tamten ma dwa palce, tamten znowu dwadzieścia na każdej dłoni. Inny z kolei ma cztery łokcie, następny natomiast sześć kolan. Tutaj mutantka z siedmioma sutkami, tam kolejna ma cztery piersi a jeszcze następna osiem. Wszyscy za to niezmiennie mają czerwone oczy. Pomimo tych niedociągnięć książkę czyta się naprawdę z zaciekawieniem. Jest to pomieszanie horroru z mrocznym kryminałem – coś trochę w stylu filmowego „Harry Angel'a” (oczywiście zachowując proporcje) z mutantami zamiast voodoo. Sprawnie poprowadzona akcja zmierza do w miarę zaskakującego zakończenia (choć ja akurat przewidziałem je niemal w całości), w którym wszystkie wydarzenia następują troszkę chyba jednak zbyt szybko jedno po drugim. Szast prast i macie wyjaśnienie. Koniec i bomba, kto czytał ten trąba. Rodzi to delikatny zawód, zwłaszcza, że wcześniej autor dość starannie (zwłaszcza jak na uprawiany gatunek prozy) i ładnie portretował nam poszczególnych bohaterów oraz opisywał skomplikowanie relacje między nimi. Można było sobie ostrzyć apetyt na nieco lepsze zakończenie.

       Powieść nie jest przeszarżowana, do końca możemy traktować ją na serio i emocjonować się losami bohaterów. Choć bohaterowie są zatem dość wiarygodni, to trudno powiedzieć to samo o miejscu w którym rozgrywa się akcja. Crick City, choć jest niewyobrażalnie wprost zapadłą dziurą, gdzie tylko syf, brud, kiła i mogiła – to jest również rajem dla narkotykowych bonzów, oraz mekką dla wszelkiej maści dewiantów zostawiających olbrzymią forsę na zapleczu „Szalonej Salee” gdzie oglądają wdzięki zdeformowanych kobiet z bagien – no to się wszystko trochę kupy nie trzyma. Styl autora jest prosty, łatwy i przyjemny – jak już miałem okazję zresztą przekonać się wcześniej. Jeśli nie jest połączony ze zdecydowanie zbyt przesadnym epatowaniem makabrą i erotyką (choć uprzedzam co wrażliwszych czytelników, że tej pierwszej jest tu i tak dużo!) - jest w stanie dać czytelnikowi sporo satysfakcji z lektury. Jak dla mnie powieść dobra.

bottom of page