CHRISTINE
Jako, że Stephen King po ekranizacjach „Carrie” oraz „Lśnienia” był najbardziej rozchwytywanym literatem w Hollywood, szybko zatroszczono się o prawa do ekranizacji jego kolejnych powieści. Efektem tego „Christine” w reżyserii Johna Carpentera weszła na ekrany kin jeszcze w tym samym roku (1983), w którym jej pierwowzór literacki trafił na półki księgarni.
Ponieważ mieliśmy do czynienia ze spotkaniem mistrza pióra i wirtuoza reżyserii, oczekiwania były dość spore. Treść powieści nie dawała może podstaw do tego by spodziewać się dzieła na miarę tych, które powstały, kiedy proza Kinga spotkała się z innymi mistrzami kina (De Palmą i Kubrickiem), niemniej jednak nazwisko Carpentera, będącego całkiem świeżo po zrealizowaniu „Coś”, kazało ostrzyć apetyty miłośnikom horroru.
I powstał film dobry. Bardzo przyzwoity, ale nie wybitny. Tych którzy nie słyszeli o jego fabule odsyłam do recenzji powieści. W tym miejscu warto jedynie zaznaczyć, iż film nie trzyma się kurczowo ram wyznaczonych przez jego pierwowzór. Sporo w nim uproszczeń i skrótów. Najistotniejszą zmianą wydaje się być to, iż tytułowa „Christine” przedstawiona jest jako samochód „zły” sam z siebie. Już zjeżdżając z taśmy produkcyjnej staje się sprawczynią dwóch wypadków (w tym jednego śmiertelnego), kiedy w książce źródłem całego zła była (bądź wszystko na to wskazywało) jej chora relacja z pierwszym właścicielem Rolandem Le Bayem (trwająca nawet po jego śmierci), który w filmie w ogóle nie występuje. Arnie nabywa samochód od jego brata.
Z czwórki głównych bohaterów filmu, na którą składają się: Christine, Arnie Cunningham, Dennis Guilder oraz Leigh Cabot najlepiej wypada zdecydowanie ta pierwsza. Krwisto- czerwony Plymouth z jednej strony naprawdę budzi pożądanie, a z drugiej strony od początku widzimy, że takie zauroczenie może być zabójcze. Wśród ludzi natomiast pierwsze skrzypce gra Keith Gordon jako Arnie. Jego przemiana ze szkolnego, zapryszczonego popychadła w pewnego siebie zimnego drania, oraz uczucie, jakim obdarza swoje auto wypadają przekonująco. Dość powiedzieć, że zapytany o swoją rolę Gordon odpowiadał , iż podczas ujęć, w których dotyka „Christine” imaginował sobie, że dotyka żywej kobiety. Partnerujący mu na ekranie John Stocwell grający Dennisa wykonał również kawał dobrej roboty. Największym nieporozumieniem okazała się za to być Alexandra Paul w roli Leigh Cabot. Postać ta w książce ukazana była jako niemalże chodzący ósmy cud świata, obiekt westchnień wszystkich chłopaków ze szkoły, dodatkowo King w bardzo ciekawy sposób naszkicował jej osobowość. Na ekranie natomiast (pomijając już kwestię gustów, o których się nie dyskutuje) oglądamy beznamiętną, wiecznie wystraszoną pustą lalkę ze stale wybałuszonymi oczami i bardziej lub mniej rozdziawioną buzią. Być może jednak był to celowy zabieg, który w pewien sposób pozwala nam zrozumieć, czemu Arnie zdecydował się wybrać Christine...
Jak wspomniano w filmie mamy do czynienia z pewnymi uproszczeniami i pominięciem niektórych książkowych wątków. Moim zdaniem jednak Carpenterowi udało się zachować choć częściowo klimat powieści przynajmniej w kilku aspektach. Po pierwsze tchnie tu duchem amerykańskiej szkoły średniej. Mamy tu chłopców w futbolowych bluzach, dziewczyny w krótkich spódniczkach, łobuzów i jajogłowych – wszystko na swoim miejscu. Po drugie – jak wspomniałem ogromny nacisk w powieści został położony na muzykę. Choć w filmie Carpentera (zresztą jak niemal we wszystkich jego pozostałych dziełach) oparto się pokusie bezmyślnego zaimportowania do soundtracku wszystkich utworów, jakimi posłużył się w książce King, a w miejsce tego dobrano własną muzykę, to trzeba przyznać, że zrobiono to w równie mistrzowski sposób. Zwłaszcza otwierające film „Bad To The Bone”, oraz zamykające go „Come On, Let`s Go” mocno zapadają w pamięć, łącząc się w niej z przedstawianymi przy ich dźwiękach wydarzeniami na ekranie. Strzał w dziesiątkę. Po trzecie wreszcie – film podobnie jak i książka w znakomity sposób oddaje charakter wczesnych lat 80 tych.
Film ogląda się lekko, łatwo i przyjemnie, oprócz kilku zastrzeżeń, o których mowa była wyżej, brak jest jakichkolwiek innych defektów, które mogłyby utkwić człowiekowi w pamięci. Nie trzeba dodawać, że jak to w przypadku filmu sygnowanego przez Johna Carpentera mamy do czynienia z bardzo sprawną realizacją i bardzo przyzwoitymi efektami specjalnymi. Film jest natomiast praktycznie bezkrwawy, co zapewne spowodowane jest tym, iż starano się nim przypasować również w nastoletnich odbiorców. Kawałek porządnego kina z lat 80 tych, niesłusznie zapominany , bądź bardzo zdawkowo traktowany w rozmaitych opracowaniach, zestawieniach, rankingach itp. dotyczących historii horroru. Jest to bowiem z całą pewnością jeden z najlepszych filmów grozy spośród tych, w których możemy usłyszeć gdzieś w tle złowrogi warkot samochodowego silnika.
Keith Gordon (Arnie Cunningham); John Stockwell (Dennis Guilder); Alexandra Paul (Leigh Cabot); Robert Prosky (Will Darnell); Harry Dean Stanton (Rudolph Junkins); Christine Belford (Regina Cunningham); Robert Blossom (George LeBay); William Istrander (Buddy Reperton); David Spielberg (Pan Casey); Malcolm Danare (Moochie Wells), Steven Tash (Rich Cholony); Stuart Charno (Don Vandenberg); Kelly Preston (Roseanne); Marc Poppel (Chuck); Robert Darnell (Michael Cunningham); Richard Collier (Pepper Boyd); Bruce French (Pan Smith); Douglas Warhit (Bernis); Keri Montgomery (Ellie); Jan Burrell (Bibliotekarz); Charlie Steak (Shoppie); Mohhib Jivan (Sprzedawca w sklepie motoryzacyjnym); Daniel A. Lomino (Sprzedawca w sklepie monopolowym); John Madden (jako On sam); John Richard Petersen (Uczeń); Barry Tubb (Futbolista).
USA, 1983, 110 min
Produkcja: Barry Bernardi, Larry J. Franco, Richard Korbitz, Kirby McCauley, Mark Tarlov / Columbia Pictures Corp., Delphi Premier Productions, Polar Film
Reżyseria: John Carpenter;
Scenariusz: Bill Phillips (n.p.p. Stephena Kinga);
Muzyka: John Carpenter, Alex Horwath ;
Zdjęcia: Donald M. Morgan.