top of page

SZALUPY Z "GLEN CARRIG"

AUTOR: William Hope Hodgson

I WYDANIE ORYGINALNE:

1907, Chapman and Hall, London, 322 str.

 

 

 

 

I WYDANIE POLSKIE:

2017, C&T Toruń, Oprawa miękka, 168 str. 

TŁUMACZENIE:

Recenzowane Wydanie: Jak Wyżej

 

     

       

     

      Ta mrożąca krew w żyłach historia jest relacją Johna Winterstrawa. Był on jednym z rozbitków ze statku „Glen Carrig”, którzy nie tylko stanąć oko w oko z nieznanym, ale i stoczyć niejedną walkę z morskimi stworami przy użyciu karkołomnych forteli (opis polskiego wydawcy – C&T Toruń na tylnej okładce).

       W zasadzie nie ma potrzeby by zbyt wiele dodawać do tego, co można przeczytać powyżej. Kapitalna okładka książki i przedstawianie powieści jako „zachwycającej, marynistycznej powieści grozy” sprawiły, że z olbrzymim podekscytowaniem czekałem na rozpoczęcie lektury. Jakoś szczególnie się nie zawiodłem, ale też muszę przyznać, że „Szalupy […]” nie oferują zbyt wiele poza opisami starć z morskimi potworami i forteli jakich przy tych walkach użyto. Sprawia to, że bardziej niż z klasyczną powieścią grozy, dzieło kojarzy mi się z twórczością Juliusza Verne’a („20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi”, „Wyprawa do wnętrza ziemi”) czy innymi klasykami powieści przygodowej. Autor osiem lat swego życia spędził na morzu jako marynarz i to widać na kartach utworu. „Szalupy […]” najeżone są fachowymi, żeglarskimi nazwami, co z jednej strony jest fajne, bo dobrze oddziałuje na klimat powieści, z drugiej jednak strony może sprawiać pewne kłopoty czytelnikom mniej obeznanym w temacie. Książka stylizowana jest na wspomnienia jednego z rozbitków. Choćby przez to, że nie ma tu żadnych dialogów, przynajmniej dla mnie powieść jest dość ciężka w odbiorze. Nie ma tu oczywiście miejsca na jakieś zgłębianie postaci czy relacji miedzy nimi (wiemy w zasadzie tylko, że bosman jest OK). Nic ponad suche relacje – byliśmy, zobaczyliśmy, zrobiliśmy, uciekliśmy itp. Ciężko w to wszystko zaangażować się emocjonalnie, a jeszcze ciężej choćby przez moment się wystraszyć.

       Obecność „ludzi- czartów”, gigantycznych głowonogów i skorupiaków pozwala mi naciągnąć ocenę na dobry z minusem, jednakże absolutnie nie powiem, żebym zalecał komukolwiek obowiązek czytania. Taka typowa morska opowieść „Kto chce – niechaj słucha, kto nie chce – niech nie słucha”. Latem, nad morzem – jak najbardziej można posłuchać.

 

bottom of page