WIEŻA STRACHU
I WYDANIE ORYGINALNE:
1989, Legend/Century, London, UK
I WYDANIE POLSKIE:
1994, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań
TŁUMACZENIE:
Beata Jankowska- Rosadzińska
OPRAWA: Miękka, 328 str
RECENZOWANE WYDANIE:
patrz wyżej - wydanie I
Graham – kolekcjoner starych filmów ginie w tajemniczych okolicznościach wkrótce po tym, jak udaje mu się odnaleźć najprawdziwszego „białego kruka” - wspólny film dwóch legend horroru – Borisa Karloffa i Beli Lugosiego kręcony w Wielkiej Brytanii. Z chwilą śmierci Grahama znika odnaleziony przez niego egzemplarz filmu. W prasie rusza kampania oszczerstw wytoczona przeciw zmarłemu, jawnie sugerująca, że zmarły poszukiwał (i chwalił się że z pozytywnym skutkiem) filmu, który w rzeczywistości nigdy nie istniał... Sandy– dziennikarka a zarazem przyjaciółka Grahama postanawia oczyścić jego dobre imię i udowodnić, że nie kłamał. Z każdym dniem uświadamia sobie jednak, że ogromnej rzeszy ludzi, którzy brali udział w produkcji filmu zależy by nigdy nie ujrzał on światła dziennego. Okazuje się, że film jest owiany strasznie złą sławą a wszystko ma związek z miasteczkiem Redfield i zamieszkującą go arystokratyczną rodziną wywodzącą swój rodowód jeszcze z czasów inwazji Wilhelma Zdobywcy na Anglię.
Czytając „Wieżę Strachu” towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że poruszam się gdzieś w okolicach „In the Mouth of Madness” oraz „Cigarette Burns” Johna Carpentera. Podzielenie się takim wrażeniem, w mojej opinii samo przez się może być uważane za pochlebstwo. Wspomniane dzieła Carpentera cenię bowiem niezwykle wysoko. I o książce Campbella – pierwszej, która została wydana w naszym kraju – muszę się wypowiedzieć właśnie w dość pochlebny sposób. Choć należy wyraźnie zaznaczyć, że nic tu nie rzuca na kolana, a o pozytywnym odbiorze całości przesądza ciekawy, duszny klimat. Klimat ten mógłby być zresztą również budowany w dużo ciekawszy sposób, niestety: Po pierwsze - całe dziesiątki postaci (wszystkie osoby, które spotyka Sandy starając się natrafić na trop filmu), o których początkowo mogliśmy pomyśleć że będą miały znaczny wpływ na fabułę zostały tu zaprezentowane w sposób zdawkowy, a co gorsza dodatkowo niedbały. Po drugie mamy do czynienie z mnogością ciekawych, lecz niedopracowanych wątków, które jako nieco bardziej rozwinięte tylko uatrakcyjniły by książkę. Gdyby „zlecić” napisanie tego wszystkiego Kingowi pewnie otrzymalibyśmy dzieło śmiało przekraczające swą objętością liczbę 1000 stron. Barker z kolei pewnie skróciłby to wszystko do liczącej kilkadziesiąt stron nowelki na podobieństwo „Syna Celuloidu” (dość podobna tematyka) czy „Króla Trupiogłowego”. W mojej opinii Campbell wybrał formę pośrednią i w tym wypadku najgorszą. Niemniej jednak czyta się to wszystko szybko, lekko i dość przyjemnie, o ile przymkniemy oko na polskie tłumaczenie, które pozostawia sporo do życzenia. Zainspirowany recenzją na jednym z polskich portali internetowych sięgnąłem po oryginał i muszę przyznać, że to prawda: To nie Campbell jest takim grafomanem, jakim by się mógł wydawać po sposobie budowania zdań w polskim wydaniu. Ciała dał polski tłumacz, którego tłumaczenie wygląda jakby zostało wyplute przez niezbyt dobrej jakości translator angielsko- polski i nie poddane późniejszej obróbce. Z uwagi na fakt, iż w 1994 r. (data polskiego wydania) nie istniały jeszcze powszechnie dostępne translatory, musimy z przykrością stwierdzić, że tłumaczenie to autorskie dzieło umysłu i rąk tłumacza.
Na koniec jeszcze trochę o plusach książki. Jest to niekłamany hołd dla filmowego horroru lat 30tych, 40tych i 50tych. Bela Lugosi i Boris Karloff to wcale nie jedyne autentyczne postacie, o których mowa na kartach książki. Zresztą chyba każdy fan horroru znajdzie tu coś dla siebie, bo oprócz wspomnianych podobieństw do Carpentera, niewątpliwie znaleźć tu można jeszcze coś z „Wicker-Mana” czy „Children of the Corn”. A pomimo tego jest to opowieść dość oryginalna. Oryginalna i klimatyczna. Ze sporą liczbą niedociągnięć, lecz mimo tego – dobra.